Dominik Wójcicki Dominik Wójcicki
2612
BLOG

Jak głosić wielkanocne kazanie i nie wspomnieć o Jezusie?

Dominik Wójcicki Dominik Wójcicki Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 30

Uczestnicząc w Wielką Sobotę we mszy świętej wigilii paschalnej zdałem sobie sprawę, że możliwe jest świętowanie Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa bez udziału samego Jezusa. Skąd taka szokująca teza? Uważnie wysłuchałem homilii głoszonej tej nocy przez księdza.

Na wstępie zaznaczę, że trwająca równe trzy godziny liturgia sprawowana była niezwykle uroczyście, godnie, bez jakiegokolwiek uchybiania mszalnym rubrykom i radosnej twórczości własnej kapłana (innego niż głoszący kazanie), co niestety w polskich kościołach niekiedy się zdarza. Śmiało można powiedzieć, że była to msza „ad maiorem Dei gloriam”, czyli na większą chwałę Boga. Wzniosła, starannie przygotowana, jednym słowem przepiękna.

Problemem była homilia, która nie tylko w swej treści kompletnie nie przystawała do wzniosłości celebracji i przed każdym słuchającym mogła postawić pytanie, czy kaznodzieja w ogóle słyszał kiedykolwiek o Jezusie, którego zmartwychwstanie właśnie wierni świętują?

Homilia trwała 22 minuty, z czego pierwsze 12 minut stanowiło wykład o żydowskim święcie Paschy. Nie będąc teologiem, zdaję sobie oczywiście sprawę z wagi tego wydarzenia dla religii judaistycznej oraz jego wpływu na istotę chrześcijańskich świąt wielkanocnych. Niemniej jest to wpływ o znaczeniu dla chrześcijaństwa drugorzędnym, bo pierwszorzędny wpływ przypisany jest faktowi zmartwychwstania.

Słuchając jednak 12 – minutowego wykładu księdza głoszącego kazanie, raz po raz odnosiłem smutne wrażenie, iż najważniejszym i co gorsza jedynym wydarzeniem, które w jego ocenie przywiodło ludzi do świątyni i w trakcie homilii zasługuje na jego uwagę, jest upamiętnienie wyjścia narodu żydowskiego z egipskiej niewoli. Dla judaizmu to prawda oczywiście centralna, ale dla chrześcijaństwa już tylko poboczna.

Świadomie użyłem przy tym terminu „wykład”, gdyż trudno w tej części kazania było doszukać się jakichkolwiek wątków przybliżających prawdy chrześcijańskiej wiary o zmartwychwstaniu, czy w ogóle jakiejkolwiek chrześcijańskie prawdy. Było to czysto akademickie streszczenie zwyczajów narodu wybranego.

Powstał przekaz dla społeczności żydowskiej i dla ludzi osadzonych w religii judaistycznej i tradycji żydowskiej z kilkukrotnym podkreśleniem, co powiedziałby żydowski rabin akurat tego dnia.

Uczestnicząc we Mszy Świętej stanowiącej pamiątkę zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, uczynił ksiądz tematem przewodnim homilii Exodus, o Rezurekcji kompletnie nie wspominając.

Nic więc dziwnego, że raz po raz w trakcie wsłuchiwania się w kazanie pojawiała się u mnie myśl o uczestnictwie – odnoszę to zdanie jedynie do czasu trwania homilii - w religijnie i kulturowo obcej ceremonii poświęconej zwyczajom judaizmu. Myśl tę wzmacniał fakt, iż ksiądz głoszący homilię postanowił ze szczegółami opowiedzieć o Hagadzie, wieczorze sederowym, zdradzić co to chamec i dlaczego dzieci uczestniczące w wieczerzy paschalnej zadają pytania.

Nie odpuścił sobie nawet wyrecytowania w całości słów dość głupawej żydowskiej piosenki Chad gadia o małym koźlątku, którą to piosenkę śpiewa się pod koniec sederu pesachowego.

O czym piosenka mówi? „Małe koźlątko, które mój ojciec kupił za dwie monety.  Przyszedł kot i zjadł koźlątko, które mój ojciec kupił za dwie monety. Przyszedł kot i ugryzł kota, który zjadł koźlątko, które mój ojciec kupił za dwie monety. I przyszedł kij i zbił psa,  który ugryzł kota, który zjadł koźlątko…”. I tak dalej, i tak dalej. Im zaś dalej, tym głupiej, a do końca jeszcze daleko.

Tematów mnogość, ale jednego choćby słowa o nocy zmartwychwstania Pańskiego usłyszeć nie było dane. A mieliśmy noc zmartwychwstanie upamiętniającą.

Liczyłem niezwykle dokładnie i postać Jezusa przywołana została w homilii... jeden raz. I to bynajmniej nawet wtedy nie mówił kapłan o Jezusie jako takim. W 15 minucie swego kazania wspomniał o medytacjach Ignacego z Loyoli nad życiem Jezusa. Dodatkowo w 21 minucie przywołał termin „Pascha Chrystusowa/Chrystusa”. I na tym koniec jakiegokolwiek – przyznajmy, że bardzo marginesowego – odwołania do Jezusa Chrystusa podczas homilii głoszonej na najważniejszej mszy w roku.

Jezus pojawił się w przywołanym kazaniu tylko jeden raz, podczas gdy anonimowy amerykański gej pojawił się trzy razy.

Kapłan postanowił bowiem opowiedzieć o swoim pobycie w USA i streścić wysłuchaną tam audycję radiową, w trakcie której do programu zadzwonił gej - swoją drogą przynajmniej w Kościele można byłoby porzucić politycznie poprawne słowo „gej”, które afirmuję postawę homoseksualną i utożsamia ją z radością i wesołością – żaląc się na swoje trudne życie. Prowadzący audycję wydobywał zaś z niego wszelkie ponure sekrety, co spotkało się z surową oceną kaznodziei.

Łącznie więc przez 22 minuty homilii więcej dowiedzieliśmy się o judaizmie, poziomie moralnym amerykańskich prezenterów radiowych, ciężkim losie niezrozumianego przez radiowca homoseksualisty oraz krajobrazowych walorach Kalifornii, bo to ten amerykański stan wizytował kapłan. Na podjęcie tematu, po co w ogóle Zmartwychwstanie Chrystusa nastąpiło; co ono oznacza; czemu ta noc zmieniła dzieje świata i dlaczego jest to fakt, a nie hipoteza czasu i ochoty już nie starczyło.

Od dawna nie dziwi, że kultura masowa stara się odrzeć Wielkanoc z sacrum, czego dowodem słynne wiosenne życzenia. Jednak wielkanocne kazanie bez odniesienia do Zmartwychwstałego, to jednak przygnębiająca odmiana.

Rocznik 1981, mieszkam w Toruniu. tak w ogóle to młody, wykształcony i z dużego miasta.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo